Grecja

piątek, 19 listopada 2021

Girona.

          Któregoś dnia pomyślałem, że może  warto byłoby pojechać do Girony. Z Tossa de Mar to mogło być około pięćdziesięciu kilometrów, z jakimś małym haczykiem, czyli mniej więcej  godzinę jazdy autobusem. To takie założenie ogólne, a o szczegóły musiałem się dopiero postarać. Poszedłem więc  na dworzec autobusowy ( estació d’autobusos)  przy Carter Lluis Companys, albo jak kto woli przy Placa de les Nacions Sense Estat  w Tossa de Mar i po kilku minutach rozmowy  z niezwykle uprzejmą kasjerką wiedziałem już wszystko.

      Byłem zadowolony, bo mój rozdygotany dotąd jak galareta  pomysł,  zaczął przekształcać się  w konkretny plan. To miała być podróż z jedną przesiadką. Dobre i to – pomyślałem. Najpierw do oddalonej  o 12 kilometrów Lloret de Mar ( nie więcej  jak 20 minut jazdy), a  potem z dworca autobusowego, znajdującego się w centrum tego miasteczka przy Carrer de la Verge  de   Loreto, wyjazd już bezpośrednio do Girony; jedyne 42 kilometry.

     A Girona?... Girona to niezwykle ciekawe miasto z historią sięgającą prawie dwóch tysięcy lat i  jedną z najlepiej zachowanych średniowiecznych starówek w Hiszpanii. A więc jeśli ktoś pyta: czy warto, odpowiadam zdecydowanie, że tak.

      Krótki spacer z dworca  w stronę  mostu Pont de Pedra na rzece Onyar, może być świetnym początkiem zwiedzania tego miasta. To fajna propozycja tym bardziej, że widać stąd nadbrzeżną kolorową dzielnicę  Girony oraz zarys panoramy średniowiecznej starówki.

     Potem warto stąd ruszyć  do - przyozdobionego wieloma ulicznymi rzeźbami -  głównego pasażu starego czyli Rambla de Llibertat. Fajne miejsce, bo to właśnie tu w licznych  kawiarniach i restauracjach toczy się  prawdziwe życie towarzyskie Girony.                 

     Stąd już dość łatwo -  idąc  Carer d’Argenteria - dochodzi się  do granicy byłej dzielnicy żydowskiej zwanej tu  El Call Jueu. Bajeczne miejsce:  prawdziwy labirynt uliczek i placów, jedna z najlepiej zachowanych średniowiecznych dzielnic żydowskich w Europie.











W drodze do Girony 














Centrum miasta 















Nad rzeką Onyar

































Kolorowa dzielnica


Pont de les Peixateries Velles ( kładka dla pieszych na rzece Onyar)









































Na Rambla de la Llibertat (czyli  w wolnym tłumaczeniu na Bulwarze Wolności)










































Pujada de Sant Feliu 












































Carrer de la Forca 






















Katedra  i jej  frontowa ściana 














































Na schodach – przed wejściem głównym do katedry 














Plac Apostołów.














































































Łaźnia Arabska 
















Capella de Sant NIcolau. 













Widok katedry  od strony ulicy Carter del Bisbe Josep Cartańa.




































Pont de Pedra (czyli kamienny most) 















Placa de Catalunya 

           Na koniec kilka zdań o Catedral de Santa Maria de Girona. To prawdziwa wisienka  na torcie. Przed jej powstaniem w 1038 r., stał w tym miejscu mauretański meczet. Wiele fragmentów obecnej katedry pochodzi z XI, XIV i XV wieku, a do najstarszych spośród nich należą: wieża północna, Torre de Carlomagno  oraz  romańskie krużganki z kapitelami. Naprawdę jest na czym oko zawiesić.    
           Po wejściu na górę szerokimi schodami stanęliśmy przed potężną fasadą z licznym herbami,  rzeźbami twarzy i ludzkich postaci w tym  figur świętego Piotra i Pawła umieszczonych po bokach. Największe wrażenie robi jednak wnętrze świątyni. Nie ma tam naw bocznych, a jedynie  pojedyncza olbrzymia nawa z gotyckim sklepieniem o rozpiętości 22 metrów – podobno największa na świecie.                                                                                No i tak nas zastało w Gironie późne popołudnie, a w Tossa de Mar przywitał przyjemny wieczór.   
                                                                                                                                                                                                       To był niezwykle udany dzień.  


środa, 20 października 2021

Deszczowa Barcelona.

      Nikt nie obiecywał, że tego dnia będzie świeciło  słońce, ale też nikt nie przestrzegł mnie, że będzie padał deszcz; zagapiłem się nie sprawdzając prognozy. Tak zgubiła mnie rutyna. A potem o dziewiątej rano, gdy znaleźliśmy się na obrzeżach Barcelony poczułem się nieswojo. Wszystkie  pogodowe komunikaty tego dnia  były przeciwko nam.                                                    

       Jakby się jakieś nieczyste siły sprzysięgły.  

       Poranna  mżawka przeistaczała się powoli w kapuśniaczek. Siąpiło i popadywało nieustannie, a poszukiwania okna pogodowego w internecie kończyły  się zawsze tak samo; czyli źle. To cud jak szóstka w totolotka, pomyślałem modląc się w myślach do granatowych chmur, wiszących nad miastem . Od lat marzyłem o spacerze po Barcelonie, a kiedy już w końcu się to  stało  przywitały mnie ołowiane chmury i  deszcz.                                                                            Coraz większe  krople łączyły się w strużki i ściekały po przedniej szybie. A mimo to, jak głupiec spoglądałem, co chwilę w górę, w nadziei, że być może niebo w końcu pojaśnieje. Nie pojaśniało. W milczeniu i ciszy dojechaliśmy  na ulicę Carrer de Mallorca.

      Od kilku chwil czułem na sobie ciężkie spojrzenia, jak gdybym to ja był winien tej pogodowej katastrofy. Może i byłem, ale dlaczego od razu katastrofy – pomyślałem. Pogoda jak pogoda, taka, siaka czy owaka to jednak zawsze jest pogoda. A więc może lepiej, po prostu, pogodzić się z tym co oferuje niebo,  przeszło mi przez myśl. I wtedy, przez chwilę,  poczułem się o wiele lepiej.
     Nie zamierzałem jednak nikogo, nawet Eli,  przekonywać, że oglądanie Barcelony w deszczu jest lepsze niż oglądanie jej w słońcu. Nie byłem przecież kamikadze.  

      Na moje szczęście, nikt się nie odzywał.  Deszcz jakby trochę zelżał, więc wymownym ruchem ręki pokazałem, że czas nareszcie  ruszyć w miasto.  

W drodze do Barcelony.



Sklepy na  C. de Mallorca



Sagrada Familia.


Carrer de la Marina







Passatge de Font.






Rowerowa Barcelona.








Palau de la Generalitat deCatalunya.






Carrer de Santa Llucia.



La Casa de I'Ardiaca








Placa de Sant Jaume













 Na ulicy Carrer de Ferran



Słynna La Rambla


La Boqueria - niezwykłe targowisko. 




















Gabierno Militar de Barcelona


Pomnik Krzysztofa Kolumba 








Arenas de Barcelona -centrum handlowe na Placa d' Espania. 




Stadion Olimpijski 


Port i marina




Moll de Barcelona.





     Widziałem i czytałem sporo relacji z Barcelony. Zawsze w tle było błękitne niebo i dużo słońca. I nigdy nie przyszłoby by mi do głowy, że może być inaczej. Otumaniony  tym stereotypem nie brałem, ani przez chwilę, pod uwagę innego wariantu.

      A jednak. Zdarzyło się.

      Na szczęście obyło się bez gorzkich słów i przytyków. Pogoda ducha niosła nas przez miasto szybciej niż zwykle i częściej niż zwykle zaglądaliśmy do różnego rodzaju barów.

I było w tym coś niezwykłego.                      
     A Barcelona? A Barcelona  nawet  w deszczu jest piękna.

    To był całkiem udany dzień.